Forum ...:::*Eragon*:::...
...:::*Eragon*:::...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Fragmenty

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ...:::*Eragon*:::... Strona Główna -> Ksiązka *Najstarszy*
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
..::Yawë::..
...:::Administrator:::...
...:::Administrator:::...



Dołączył: 26 Gru 2006
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa :)

PostWysłany: Wto 23:00, 26 Gru 2006    Temat postu: Fragmenty

- Bliźniacze klęski

Pieśni umarłych to lamenty żywych.

Tak właśnie pomyślał Eragon przekraczając rozrąbane truchło Urgala i słuchając zawodzenia kobiet, zbierających szczątki ukochanych z mokrej od krwi ziemi Farthen Duru. Za jego plecami Saphira delikatnie okrążyła zwłoki. Jej lśniące błękitne łuski stanowiły jedyną barwną plamę pośród mroku wypełniającego wydrążoną górę.
Minęły trzy dni od czasu, gdy Vardeni i krasnoludy stanęli do walki z Urgalami o Tronjheim, wysokie na milę stożkowe miasto przycupnięte pośrodku Farthen Duru, lecz na polu bitwy wciąż pozostało mnóstwo trupów. Było ich po prostu zbyt wiele, by móc pogrzebać wszystkie od razu. W oddali, pod murem Farthen Duru, płonął wielki ogień, do którego wrzucano martwe Urgale. Nie dla nich pogrzeby i zaszczytne miejsca spoczynku.
Od chwili gdy ocknął się i odkrył, że Angela uleczyła mu ranę, Eragon trzykrotnie próbował pomagać w zbieraniu zwłok. Za każdym razem atakował go straszliwy ból, zdający się eksplodować gdzieś w kręgosłupie. Uzdrowiciele podawali mu najróżniejsze mikstury, Arya i Angela twierdziły, że całkiem wrócił do zdrowia, on jednak wciąż cierpiał. Nawet Saphira nie potrafiła mu pomóc - dzieliła tylko z nim ból, który docierał do niej poprzez łączącą ich umysłową więź.
Eragon przesunął dłonią po twarzy i uniósł wzrok ku gwiazdom przeświecającym przez odległy krater Farthen Duru. Po niebie snuły się pasma tłustego dymu. Trzy dni. Trzy dni, odkąd zabił Durzę; trzy dni, odkąd ludzie zaczęli nazywać go Cieniobójcą; trzy dni, odkąd resztki świadomości czarownika opanowały mu umysł. Wówczas ocalił go tajemniczy Togira Ikonoka, Kaleka Uzdrowiony. Nie opowiedział o tej wizji nikomu prócz Saphiry. Walka z Durzą i mrocznymi duchami, które nim zawładnęły, odmieniła Eragona, choć sam nie wiedział jeszcze, na lepsze czy na gorsze. Czuł się dziwnie kruchy, jak gdyby nagły wstrząs mógł strzaskać jego ciało i umysł.
Teraz zaś, wiedziony niezdrową ciekawością, przybył na miejsce walki. Nie ujrzał tam jednak chwały, którą zapowiadały pieśni o bohaterach, lecz jedynie aurę śmierci i rozkładu.
Dawniej, nim jeszcze wiele miesięcy wcześniej Ra’zacowie zabili jego wuja Garrowa, widok podobnie brutalnego starcia ludzi, krasnoludów i Urgali zniszczyłby Eragona. Teraz czuł jedynie odrętwienie. Z pomocą Saphiry zrozumiał, że jedyną metodą zachowania rozumu pośród morza bólu jest coś robić. Poza tym nie wierzył już, by życie miało jakikolwiek głębszy sens. Nie po tym, jak widział ludzi rozszarpywanych na strzępy przez Kullów, rasę gigantycznych Urgali; ziemię zasłaną wciąż drgającymi członkami, piasek tak mokry od krwi, że przeciekał przez podeszwy butów. Jeśli na wojnie istniał jakikolwiek honor, to krył się wyłącznie w walce w obronie innych.
Eragon schylił się i podniósł z ziemi ząb trzonowy. Ruszył dalej, podrzucając go na dłoni. Wraz z Saphirą powoli okrążyli zdeptaną równinę. Zatrzymali się na jej skraju, bo dostrzegli Jörmundura – pierwszego zastępcę dowódcy Vardenów, Ajihada – spieszącego ku nim od strony Tronjheimu. Gdy się zbliżył, mężczyzna ukłonił się nisko. Eragon wiedział, że jeszcze parę dni temu nie okazałby mu podobnego szacunku.
- Cieszę się, że zdążyłem cię znaleźć Eragonie. – Jörmundur ściskał w dłoni zwinięty pergamin. –Ajihad wraca i chce, abyś go powitał. Pozostali czekają już przy zachodniej bramie Tronjheimu. Musimy się pośpieszyć, żeby zdążyć na czas.
Eragon przytaknął i skierował się ku bramie, lekko wsparty o bok Saphiry. Ajihad spędził ostatnie trzy dni polując na Urgale, które zdołały umknąć w głąb krasnoludzkich tuneli rozciągających się gęstą siecią w skałach pod Górami Beorskimi. W tym czasie Eragon widział go tylko raz. Ajihad wpadł wówczas we wściekłość odkrywszy, że jego córka, Nasuada wbrew rozkazom nie odeszła przed bitwą z resztą kobiet i dzieci. Zamiast tego dołączyła do łuczników Vardenów i wraz z nimi stanęła do walki.
Ajihadowi towarzyszyli Murtagh i Bliźniacy: Bliźniacy, ponieważ łowy były niebezpieczne i przywódca Vardenów potrzebował magicznej ochrony, a Murtagh, bo pragnął z całych sił dowieść, że nie życzy Vardenom źle. Odkrycie, jak bardzo zmienił się stosunek ludzi do Murtagha, zdumiało Eragona, zważywszy na fakt, iż ojcem Murtagha był Smoczy Jeździec Morzan, który zdradził Jeźdźców i przeszedł na stronę Galbatorixa. Choć Murtagh nienawidził ojca i był wiernym towarzyszem Eragona, Vardeni mu nie ufali. Teraz jednak najwyraźniej nikt nie zamierzał tracić energii na urazy i zaszłości; pozostało przecież tyle pracy. Eragonowi brakowało rozmów z Murtaghem. Nie mógł się już doczekać chwili, gdy po powrocie towarzysza usiądą razem i pomówią o wszystkim, co się zdarzyło.
Gdy Eragon i Saphira okrążyli Tronjheim, ich oczom ukazała się niewielka grupka czekająca w rzucanej przez latarnię plamie światła obok drewnianych wrót. Wśród zebranych był Orik – krasnolud przestępujący niecierpliwie z nogi na nogę – i Arya. Biały bandaż wokół jej ramienia połyskiwał w ciemności, rzucając jasne plamy na koniuszki długich włosów. Jak zawsze, widok elfki wzbudził przejmujący zachwyt u Eragona. Spojrzała na niego i Saphirę, jej zielone oczy błysnęły - a potem odwróciła się, wypatrując Ajihada.
Rozbijając Isidar Mithrim – wielki gwiaździsty szafir, liczący sześćdziesiąt stóp średnicy i wyrzeźbiony w kształt róży – Arya pomogła Eragonowi zabić Durzę i tym samym rozstrzygnąć bitwę. Mimo to krasnoludy były na nią wściekłe za zniszczenie ich najcenniejszego skarbu. Odmówiły uprzątnięcia szczątków szafiru, które wciąż zaściełały posadzkę centralnej komnaty Tronjheimu, tworząc na niej olbrzymi krąg. Eragon stąpając pośród kryształowych drzazg wraz z krasnoludami opłakiwał utracone piękno.
Przystanęli z Saphirą obok Orika i powiedli wzrokiem po otaczających Tronjheim pustkowiach, sięgających do podstawy Farthen Duru, pięć mil w każdą stronę.
- Skąd przybędzie Ajihad? – spytał Eragon.
Orik wskazał ręką grono latarni wiszących na palach wokół wylotu sporego tunelu parę mil dalej.
- Wkrótce powinien tu być.
Eragon czekał cierpliwie z pozostałymi. Udzielał zwięzłych odpowiedzi na kierowane ku niemu uwagi, wolał jednak rozmawiać z Saphirą w głębi umysłu. Odpowiadał mu spokój panujący w Farthen Durze.
Minęło pół godziny, nim dostrzegli poruszenie w odległym tunelu. Grupka dziesięciu ludzi wyłoniła się z niego, po czym odwróciła, pomagając wyjść tyluż krasnoludom. Jeden z ludzi – Eragon założył, że to Ajihad – uniósł dłoń i wojownicy ustawili się za nim w dwóch prostych szeregach. Na sygnał dowódcy oddziałek ruszył dumnie w stronę Tronjheimu.
Nim jednak żołnierze pokonali choćby pięć jardów, w tunelu za plecami wybuchło gwałtowne poruszenie. Wyskoczyły z niego kolejne postaci. Eragon zmrużył oczy; nie widział dokładnie z tak daleka.
To Urgale! wykrzyknęła Saphira. Jej ciało napięło się niczym naciągnięta cięciwa.
Eragon nie wątpił w jej słowa.
- Urgale! – krzyknął i wskoczył na grzbiet smoczycy, czyniąc sobie wyrzuty, że zostawił w komnacie swój miecz Zar’roc. Ale nikt nie spodziewał się ataku, nie teraz, przegnali przecież armię Urgali.
Zabolała go rana. Saphira tymczasem rozłożyła lazurowe skrzydła, uderzyła nimi gwałtownie i skoczyła naprzód, z każdą sekundą nabierając szybkości i wysokości. Pod nimi Arya puściła się biegiem w stronę tunelu, niemal dotrzymując kroku Saphirze. Orik biegł za nią wraz z kilkoma mężczyznami. Tymczasem Jörmundur popędził z powrotem w stronę koszar.
Eragon musiał patrzeć bezsilnie jak Urgale atakują od tyłu żołnierzy Ajihada. Z takiej odległości nie mógł posłużyć się magią. Potwory miały po swojej stronie przewagę zaskoczenia. Szybko powaliły czterech mężczyzn, zmuszając resztę ludzi i krasnoludów, by zbili się w ciasną grupkę wokół Ajihada, próbując go chronić. Miecze i topory szczękały donośnie. Z dłoni jednego Bliźniaków wystrzeliło światło i Urgal runął na ziemię, ściskając kikut pozostały po oderwanej ręce.
Przez minutę zdawało się, że obrońcy zdołają oprzeć się napierającym Urgalom, potem jednak w powietrzu pojawiło się coś dziwnego, jakby wąskie pasmo mgły, które na moment spowiło walczących. Gdy zniknęło, na nogach pozostało zaledwie czterech: Ajihad, Bliźniacy i Murtagh. Urgale rzuciły się na nich, przesłaniając Eragonowi widok. On jednak patrzył dalej z narastającą grozą.
Nie! Nie! Nie!
Nim Saphira dotarła na miejsce walki, grupa Urgali wycofała się z powrotem w głąb tuneli i zniknęła pod ziemią, pozostawiając po sobie tylko nieruchome ciała. W chwili gdy Saphira dotknęła ziemi, Eragon zeskoczył z jej grzbietu. Przez sekundę zawahał się, ogarnięty falą wściekłości i smutku. Nie mogę tego zrobić. Przypomniał sobie ów dzień, gdy powrócił na farmę i znalazł umierającego wuja Garrowa. Z każdym krokiem walcząc z rosnącą paniką, zaczął szukać niedobitków.
Miejsce to w osobliwy sposób przypominało pole walki, które zwiedzał nieco wcześniej, tyle że tu krew była świeża.
Pośrodku zwału trupów spoczywał Ajihad, jego napierśnik nosił ślady potężnych ciosów. Wokół leżało pięć Urgali, które padły z jego ręki. Oddychał głośno, z trudem. Eragon ukląkł przy nim i opuścił głowę, by łzy nie kapały na zmiażdżoną pierś wodza. Nikt nie zdołałby uleczyć podobnych ran. Arya, która tymczasem podbiegła do nich, zatrzymała się gwałtownie. Jej twarz posmutniała, pojęła bowiem, że Ajihada nie da się ocalić.
- Eragon. - Imię to uleciało spomiędzy warg Ajihada niewiele głośniej od szeptu.
- Tak, jestem tu.
- Posłuchaj mnie, Eragonie... Mam dla ciebie ostatni rozkaz. – Eragon pochylił się bliżej, by uchwycić słowa umierającego. – Musisz mi coś obiecać: przyrzeknij, że... że nie pozwolisz, by wśród Vardenów zapanował chaos. Tylko oni mogą stawić opór Imperium. Muszą zachować swą siłę. Przyrzeknij mi...
- Przyrzekam.
- Zatem pokój z tobą, Eragonie Cieniobójco.
Ajihad odetchnął po raz ostatni, zamknął oczy, jego szlachetna twarz stężała - i umarł. Eragon pochylił głowę. Gardło ściskało mu się tak mocno, że każdy oddech sprawiał nieznośny ból. Arya pobłogosławiła Ajihada w pradawnej mowie, po czym odezwała się dźwięcznym głosem:
- Niestety, jego śmierć wywoła wielki zamęt. Miał rację. Musisz zrobić wszystko co zdołasz, by zapobiec walce o władzę. Pomogę ci, jak tylko będę mogła.
Niezdolny przemówić choć słowa, Eragon powiódł wzrokiem po reszcie trupów. Oddałby wszystko, byle tylko móc znaleźć się gdzieś indziej. Saphira trąciła nosem jednego z Urgali i rzekła, To nie powinno się było wydarzyć. To sprawka złych sił, tym gorsza, że nadeszła gdy winniśmy czuć się bezpieczni i radować ze zwycięstwa. Obejrzała kolejne zwłoki i obróciła głowę. Gdzie są Bliźniacy i Murtagh? Nie ma ich wśród poległych.
Eragon rozejrzał się szybko.
Masz rację!
Podbiegł do wylotu tunelu, czując falę ogarniającego go podniecenia. Kałuże gęstniejącej krwi wypełniały zagłębienia w starych marmurowych stopniach niczym seria czarnych zwierciadeł, szklistych i owalnych; wyglądało to jakby ktoś wlókł po nich kilka rozszarpanych trupów.
Urgale musiały ich zabrać! Ale czemu? Nie biorą przecież jeńców ani zakładników. Rozpacz powróciła błyskawicznie. To nie ma znaczenia. Nie możemy ich ścigać bez posiłków, a ty nie zmieścisz się nawet w tunelu.
Może wciąż żyją? Porzucisz ich?
Co niby mam zrobić? Krasnoludzkie tunele tworzą nieskończony labirynt. Tylko bym się w nich zgubił. I nie zdołam doścignąć Urgali pieszo, choć Aryi mogłoby się to udać.
To ją poproś.
Aryę? – Eragon zawahał się, rozdarty między pragnieniem działania i niechęcią narażania elfki. Mimo wszystko jednak, jeśli ktokolwiek z Vardenów mógł poradzić sobie z Urgalami, to właśnie ona. Z jękiem wyjaśnił, co odkryli.
Ukośne brwi Aryi zmarszczyły się mocno.
- To nie ma sensu.
- Wyruszysz w pościg?
Długą ciężką chwilę przyglądała mu się bez słowa.
- Wiol ono. – Dla ciebie.
Skoczyła naprzód, w jej dłoni błysnął miecz i zanurkowała we wnętrzności ziemi.
Walcząc z ogarniającą go frustracją, Eragon krzyżując nogi usiadł obok Ajihada. Czuwał przy zwłokach, starając się oswoić z myślą, że Ajihad nie żyje, a Murtagh zaginął. Murtagh. Syn jednego z Zaprzysiężonych – trzynastu Jeźdźców, którzy pomogli Galbatorixowi zniszczyć swój zakon i przywdziać koronę króla Alagaësii – i przyjaciel Eragona. Czasami Eragon marzył o tym, by Murtagh odszedł. Teraz jednak, gdy rozłączono ich siłą, poczucie straty pozostawiło w nim niespodziewaną pustkę. Siedział bez ruchu, patrząc jak Orik zbliża się wraz z ludźmi.
Gdy krasnolud ujrzał Ajihada, tupnął głośno i zaklął w swym języku, po czym z rozmachem wbił topór w truchło Urgala. Mężczyźni stali oszołomieni. Orik roztarł między dłońmi szczyptę ziemi.
- Do licha, poruszyli gniazdo szerszeni. Po tym co się tu stało, możemy się pożegnać ze spokojem wśród Vardenów. Barzuln, to wszystko komplikuje. Czy przybyłeś na czas, by usłyszeć jego ostatnie słowa?
Eragon zerknął na Saphirę.
- Mogę je powtórzyć tylko właściwej osobie.
- Rozumiem. A gdzie jest Arya?
Eragon wskazał ręką.
Krasnolud zaklął ponownie, po czym pokręcił głową i przysiadł na piętach.
Wkrótce potem zjawił się Jörmundur prowadzący dwanaście szeregów po sześciu żołnierzy. Gestem nakazał im czekać poza pierścieniem trupów. Sam ruszył naprzód, pochylił się i dotknął ramienia Ajihada.
- Jak los może być tak okrutny, stary druhu? Przybyłbym wcześniej, gdyby nie ogrom tej przeklętej góry. Wówczas może zdołałbym cię ocalić. Zamiast tego w godzinie naszego triumfu odnieśliśmy ciężką ranę.
Eragon cicho powiedział mu o Aryi i zniknięciu Bliźniaków i Murtagha.
- Nie powinna była tam iść – Jörmundur wyprostował się szybko. – Ale teraz nic na to nie poradzimy. Ustawimy tu straże, lecz minie co najmniej godzina, nim zdołamy znaleźć krasnoludzkich przewodników mogących poprowadzić wycieczkę w głąb tuneli.- Chętnie nią pokieruję – zaproponował Orik.
Jörmundur z namysłem obejrzał się na Tronjheim.
- Nie, Hrothgar będzie cię teraz potrzebował. To musi być kto inny. Przykro mi, Eragonie, ale każdy kto się liczy musi tu zostać aż do wyboru następcy Ajihada. Arya będzie musiała radzić sobie sama... Zresztą i tak nie zdołamy jej doścignąć.
Eragon przytaknął, godząc się z nieuniknionym.
Jörmundur raz jeszcze rozejrzał się wokół, po czym podniósł głos tak, żeby słyszeli go wszyscy.
- Ajihad zginął śmiercią wojownika. Spójrzcie, zabił pięć Urgali, choć ktoś o mniejszym duchu mógł paść z ręki jednego. Oddamy mu wszelkie honory i miejmy nadzieję, że bogowie z radością przyjmą jego duszę. Ponieście go na tarczach wraz z towarzyszami... I nie wstydźcie się pokazywać łez, bo nastał dzień smutku, który zapamiętamy wszyscy. Obyśmy wkrótce mogli zatopić ostrza mieczy w ciałach potworów, które zabiły naszego wodza!
Wojownicy jak jeden mąż uklękli, odsłaniając głowy w hołdzie dla Ajihada. Potem wstali i z głęboką czcią unieśli go na tarczach, tak że legł między ich ramionami. Wielu Vardenów płakało otwarcie, łzy wsiąkały im w brody. Nie przynieśli jednak hańby swojej służbie, nie pozwolili Ajihadowi upaść. Stąpając z powagą ruszyli do Tronjheimu. Saphira i Eragon wędrowali pośrodku procesji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
..::Yawë::..
...:::Administrator:::...
...:::Administrator:::...



Dołączył: 26 Gru 2006
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa :)

PostWysłany: Wto 23:01, 26 Gru 2006    Temat postu:

- Prawda miedzy przyjaciółmi

Członkowie Rady Starszych rozpromienili się w tryumfalnych uśmiechach. Nasuada zrobiła to, czego chcieli.

- Nalegamy - oznajmił Jörmundur - dla dobra tak twego, jak i wszystkich Vardenów.

Pozostali dodali słowa wsparcia; Nasuada przyjęła je ze smutnym uśmiechem. Gdy Eragon nie dołączył do chóru, Sabrae posłała mu gniewne spojrzenie.

On tymczasem nie spuszczał wzroku z Aryi, szukając jakiejkolwiek reakcji na przekazane pzrez nich wieści bądź na słowa rady. Jednak oblicze elfki pozostało niewzruszone. Saphira natomiast poinformowała go: Po wszystkim chcę z tobą pomówić.

Nim Eragon zdążył odpowiedzieć, Falberd odwrócił się do Aryi.

- Czy elfy zaakceptują ten wybór?

Elfka patrzyła na niego bez słowa i po chwili mężczyzna poruszył się niespokojnie, czując na sobie przeszywający wzrok. Wówczas uniosła jedną brew.

- Nie mogę mówić w imieniu mojej królowej, ale osobiście nie widzę powodów do sprzeciwu. Nasuada ma moje błogosławieństwo.

Jak inaczej mogła odpowiedzieć, skoro wie już o wszystkim - pomyślał z goryczą Eragon. - Wszystkich nas przyparli do muru.

Błogosławieństwo Aryi wyraźnie ucieszyło radę. Nasuada podziękowała jej, po czym zwróciła się do Jörmundura.

- Czy o czymś jeszcze musimy pomówić? Jestem bardzo zmęczona.

Jörmundur pokręcił głową.

- Poczynimy wszystkie przygotowania. Obiecuję, że nikt nie będzie cię niepokoił aż do pogrzebu.

- Raz jeszcze dziękuję. A teraz zechciejcie odejść. Potrzebuję czasu, by zastanowić się jak najlepiej uczcić pamięć ojca i służyć Vardenom. Daliście mi wiele do myślenia - Nasuada złożyła dłonie o wąskich palcach na okrytych ciemną materią kolanach.

Umérth wyglądał, jakby chciał zaprotestować przeciw takiej odprawie, lecz Falbert uciszył go machnięciem ręki.

- Oczywiście, zrobimy wszystko, byle zapewnić ci spokój. Jeśli będziesz potrzebować pomocy, jesteśmy gotowi ci służyć - wzywając gestem pozostałych wyminął Aryę i ruszył ku drzwiom.

- Eragonie, mógłbyś zostać?

Zaskoczony Eragon opadł z powrotem na krzesło, nie dbając o pytające, czujne spojrzenia członków rady. Falbert przez chwilę zwłóczył przy drzwiach, jakby nagle zapragnął zostać, w końcu jednak wyszedł powoli. Jako ostatnia opuściła ich Arya. Nim zamknęła drzwi spojrzała na Eragona; w jej oczach jasno dostrzegł skrywaną wcześniej troskę i obawę.

Nasuada siedziała częściowo odwrócona od Eragona i Saphiry.

- A zatem znów się spotykamy, Jeźdźcze. Nie powitałeś mnie. Czyżbym cię uraziła?

- Nie Nasuado, lękałem się przemówić w obawie, iż mógłbym okazać się niegrzeczny. Obecna sytuacja nie sprzyja pochopnym słowom - nagle ogarnął go paniczny lęk przed podsłuchującymi szpiegami. Sięgając poprzez barierę w umyśle zaczerpnął magii i zaintonował: - Attra nosu waíse vardo fra eld hórnya... Już. Teraz możemy rozmawiać swobodnie, bez obaw, że podsłucha nas człowiek, krasnolud bądź elf.

Z ciała Nasuady zniknęła część napięcia.

- Dziękuję, Eragonie. Nie wiesz nawet, jak wielki to dar - w jej słowach zabrzmiała większa niż dotąd siła i pewność siebie.

Siedząca za krzesłem Eragona Saphira poruszyła się, po czym ostrożnie okrążyła stół i stanęła naprzeciw Nasuady. Opuściła wielką głowę, aż w końcu szafirowe oko spojrzało w czarne oczy dziewczyny. Smoczyca przyglądała jej się pełną minutę, w końcu parsknęła cicho i wyprostowała się. Powiedz jej - rzekła - że wraz z nią opłakuję jej stratę. Powiedz też, że musi użyczyć swej siły Vardenom, gdy zajmie miejsce Ajihada. Będą potrzebowali stanowczego przewodnika.
Eragon powtórzył jej słowa i dodał:

- Ajihad był wielkim człowiekiem, jego imię nigdy nie zostanie zapomniane... Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć. Przed śmiercią Ajihad polecił mi przyrzec, że nie pozwolę, aby wśród Vardenów zapanował chaos. To były jego ostatnie słowa, Arya też je słyszała. Z powodu ich implikacji zamierzałem zachować je w tajemnicy, ale masz prawo wiedzieć. Nie jestem pewien, co miał na myśli Ajihad i czego dokładnie pragnął, ale wiem jedno: zawsze będę bronił Vardenów całą swoją mocą. Chcę, byś to zrozumiała i zrozumiała też, że nie pragnę uzurpować sobie władzy nad Vardenami.

Nasuada roześmiała się z goryczą.

- Ale ta władza nie ma przypaść mnie, prawda? - Jej rezerwa zniknęła, pozostawiając jedynie opanowanie i determinację. – Wiem, czemu znalazłeś się tu przede mną i co próbuje zrobić rada. Sądzisz, że przez te lata, podczas których pomagałam ojcu, nigdy nie dyskutowaliśmy o takiej ewentualności? Spodziewałam się, że rada postąpi dokładnie tak jak to uczyniła. Teraz wszystko jest gotowe do tego, bym objęła dowództwo.

- Nie zamierzasz pozwolić, by tobą rządzili - rzekł Eragon w nagłym olśnieniu.

- Nie. Zachowaj instrukcje Ajihada w tajemnicy. Niemądrze byłoby je rozgłaszać, bo ludzie mogliby uznać, iż znaczą one, że chciał, abyś to ty go zastąpił, to zaś podminowałoby mój autorytet i zdestabilizowało Vardenów. Ojciec powiedział to co musiał, by chronić Vardenów. Na jego miejscu zrobiłabym to samo. Mój ojciec... - jej głos załamał się lekko. - Dopełnię jego, dzieła nawet gdyby miało mnie to zaprowadzić do grobu. Chcę, żebyś zrozumiał to jako Jeździec. Wszystkie plany Ajihada, jego strategie i cele są teraz moimi. Nie zawiodę go, nie okażę słabości. Imperium runie w gruzy, Galbatorix straci tron, a władzę obejmie prawowity rząd.

Gdy skończyła, po jej policzku spłynęła łza. Eragon słuchał w milczeniu. Doskonale rozumiał, w jak trudnym znalazła się położeniu i dostrzegł w niej głębię charakteru, jakiej wcześniej nie zauważał.

- A co ze mną, Nasuado? Co ja mam zrobić dla Vardenów?

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Możesz robić co zechcesz. Członkowie rady to głupcy, jeśli sądzą, że zdołają nad tobą zapanować. Dla Vardenów i krasnoludów jesteś bohaterem. Nawet elfy będą opiewać twoje zwycięstwo nad Durzą, gdy tylko o nim usłyszą. Jeśli sprzeciwisz się radzie bądź mnie, będziemy musieli ustąpić, bo ludzie poprą cię całym sercem. W tej chwili jesteś najpotężniejszym człowiekiem wśród Vardenów. Jeśli jednak przyjmiesz moje przywództwo, nie zboczę ze ścieżki wyznaczonej przez Ajihada. Udasz się z Aryą do elfów, odbierzesz nauki i powrócisz do Vardenów.

Czemu jest z nami taka szczera? - zastanawiał się Eragon. - Jeśli ma rację, czy mogliśmy sprzeciwić się żądaniom rady?

Saphira zastanowiła się przez moment. Tak czy inaczej jest już za późno. Zgodziłeś się spełnić ich prośby. Myślę, że Nasuada jest szczera, bo pozwala jej na to twoje zaklęcie. A także dlatego, iż ma nadzieję, że w ten sposób zaskarbi sobie naszą lojalność.

Nagle Eragonowi przyszedł do głowy pewien pomysł. Nim jednak podzielił się nim ze smoczycą, spytał: Czy możemy jej zaufać? Uwierzyć, że postąpi tak jak mówi? To bardzo ważne.

Tak - odparła Saphira. Przemawiała prosto z serca.

Wówczas Eragon powiedział smoczycy o swoim pomyśle. Zgodziła się, toteż dobył Zar’roca i podszedł do Nasuady. Zbliżając się dostrzegł w jej oczach błysk strachu. Spojrzenie dziewczyny powędrowało ku drzwiom, a jej dłoń zninęła w fałdach sukni, ściskając coś mocno. Eragon przystanął przed nią i ukląkł, oburącz unosząc Zar’roca.
- Nasuado, Saphira i ja przebywamy tu od niedawna. Przez ten czas jednak zdążyliśmy obdarzyć szacunkiem Ajihada i teraz ciebie. Walczyłaś pod Farthen Durem, gdy uciekli inni, w tym dwie członkinie rady, i traktowałaś nas uczciwie, nie uciekając się do podstępów. Ofiaruję ci zatem moje ostrze... i mój hołd jako Jeźdźca.

Wymówił te słowa z głęboką powagą, świadom, że nie zdobyłby się na nie przed bitwą. Widok tak wielu ginących wokół ludzi odmienił jego spojrzenie. Sprzeciw wobec imperium nie był już tylko czymś osobistym - walczył teraz dla Vardenów i wszystkich ludzi wciąż tkwiących pod jarzmem Galbatorixa. Nieważne jak długo to potrwa, poświęcił się temu zadaniu. Na razie służba pozostawała dla niego najlepszym wyjściem.

Mimo wszystko jednak podjęli z Saphirą ogromne ryzyko, składając hołd lenny Nasuadzie. Rada nie mogła zaprotestować, bo Eragon obiecał im jedynie, że złoży przysięgę, ale nie określił komu. Nie mieli jednak z Saphirą żadnych gwarancji, że Nasuada będzie dobrym przywódcą. Cóż, lepiej złożyć przysięgę uczciwemu głupcowi, niż kłamliwemu mędrcowi - zdecydował Eragon.

Na twarzy Nasuady odbiło się zdumienie. Chwyciła rękojeść Zar’roca i uniosła go, wbijając wzrok w szkarłatną klingę, po czym dotknęła czubkiem miecza głowy Eragona.

- Przyjmuję twój hołd, Jeźdźcze, jako i ty przyjmujesz towarzyszące mu obowiązki. Powstań jako mój wasal i weź swój miecz.

Eragon posłuchał.

- Teraz jako mojej suwerence mogę powiedzieć otwarcie, że rada zmusiła mnie, bym się zgodził złożyć przysięgę Vardenom po twoim mianowaniu. To był jedyny sposób, w jaki mogliśmy z Saphirą zniweczyć ich plany.

Nasuada roześmiała się z nieskrywaną radością.

- Ach, widzę, że nauczyłeś się już grać w naszą grę. Doskonale. Jako mój najnowszy i jedyny wasal, czy zgodzisz się ponownie złożyć mi hołd, tym razem publicznie, kiedy rada oczekiwać będzie twej przysięgi?

- Oczywiście.

- Świetnie, w ten sposób załatwimy problem rady. Do tego czasu zostaw mnie, muszę wszystko zaplanować i przygotować się do pogrzebu. Pamiętaj, Eragonie, więź którą właśnie stworzyliśmy wiąże nas jednako. Odpowiadam za twe czyny, ty zaś zgadzasz się mi służyć. Nie przynieś mi hańby.

- Ani ty mnie.

Nasuada zawahała się, potem spojrzała mu w oczy i dodała łagodniejszym tonem.

- Przyjmij wyrazy współczucia, Eragonie. Wiem, że nie ja jedna opłakuję tych, którzy zginęli. Podczas gdy ja straciłam ojca, ty utraciłeś też przyjaciela. Bardzo lubiłam Murtagha i żałuję, że zginął... Żegnaj, Eragonie.

Eragon przytaknął. W ustach czuł gorzki smak. Bez słowa wyszedł z komnaty z Saphirą. Szary korytarz na zewnątrz był pusty. Eragon podparł się pod boki, odchylił głowę i odetchnął głośno. Dzień ledwie się zaczął, a jego już wyczerpały wszystkie dzisiejsze emocje.

Saphira trąciła go nosem. Tędy - mruknęła. Bez dalszych wyjaśnień ruszyła naprzód prawą stroną tunelu; lśniące szpony ze szczękiem uderzały o twardą posadzkę.

Eragon zmarszczył brwi, ale ruszył w ślad za nią. Dokąd idziemy? Nie odpowiedziała. Saphiro, proszę. Jedynie machnęła ogonem. Spójrz, jak wszystko się zmieniło - rzekł zmieniając temat. - Nie wiem już, co przyniesie z sobą każdy następny dzień - prócz smutku i rozlewu krwi.

Nie jest tak źle - upomniała go. - Odnieśliśmy wielkie zwycięstwo. Powinniśmy to uczcić, nie opłakiwać.
Cała ta bzdurna sprawa nie nastraja mnie radośnie.

Smoczyca parsknęła gniewnie, z jej nozdrzy wystrzelił wąski jęzor ognia i przypalił ramię Eragaona, który odskoczył z krzykiem, zagryzając wargę, by nie odpowiedzieć wiązką przekleństw.

Ups - Saphira pokręciła głową, by rozgonić dym.

Ups? O mało mnie nie przypiekłaś.

Nie spodziewałam się tego. Wciąż zapominam, że jeśli nie będę ostrożna, może pojawić się ogień. Wyobraź sobie, że za każdym razem gdy podnosisz rękę, w ziemię uderza piorun. Łatwo byłoby wykonać nieostrożny gest i niechcący coś zniszczyć.

Masz rację... przepraszam, że na ciebie krzyknąłem.

Koścista powieka smoczycy szczęknęła, gdy Saphira mrugnęła do niego.

Nieważne. Próbowałam tylko powiedzieć, że nawet Nasuada nie może cię do niczego zmusić.

Ale przecież dałem jej moje słowo Jeźdźca!

Możliwe. Jeśli jednak będę musiała je złamać, by cię uchronić albo zrobić to co należy, nie zawaham się. To brzemię, które z łatwością udźwignę. Ponieważ jesteśmy złączeni, honor nakazuje mi cię wspierać, lecz twoja przysięga mnie nie obowiązuje. W razie potrzeby porwę cię. Wówczas nikt nie będzie mógł cię winić o nieposłuszeństwo.

Nie powinno do tego dojść. Jeśli będziemy musieli uciec się do takich sztuczek, by zrobić to co należy, Nasuada i Vardeni stracą wszelką wiarygodność.

Saphira zatrzymała się. Znaleźli się przed łukowatymi drzwiami biblioteki Tronjheimu. Olbrzymia, pogrążona w ciszy sala wydawała się pusta, choć rzędy ustawionych gęsto regałów i rozrzucone wewnątrz kolumny mogły skrywać wiele osób. Lampy rzucały łagodny blask na pokryte zwojami ściany i oświetlały mieszczące się pod nimi wnęki.

Manwerując między regałami Saphira poprowadziła go do jednej z nich, w której czekała Arya. Eragon przystanął, przyglądając się elfce. Zdawała się bardziej poruszona niż kiedykolwiek wcześniej, choć zdradzało to wyłącznie widoczne w jej ruchach napięcie. Zdążyła także przypasać miecz o zgrabnej rękojeści. Położyła na niej dłoń.

Eragon usiadł naprzeciw przy marmurowym stole. Saphira ustawiła się między nimi tak, by żadne nie mogło umknąć jej spojrzeniu.

- Co ty zrobiłeś? - spytała Ayra z nieoczekiwaną wrogością.

- Słucham?

Uniosła wyżej brodę.

- Co obiecałeś Vardenom? - Co ty zrobiłeś?!

Ostatnie słowa zadźwięczały wprost w umyśle Eragona, który wstrząśnięty pojął, że jego rozmówczyni jest bliska utraty panowania nad sobą. Poczuł ukłucie strachu.

- Zrobiliśmy tylko to co musieliśmy. Nie znam zwyczajów elfów. Jeśli więc nasze działania cię zmartwiły, wybacz proszę. Nie ma powodów do gniewu.

- Głupcze! Nic o mnie nie wiesz. Przez siedem dziesięcioleci przemawiałam tu w imieniu mojej królowej, a przez piętnaście z tych lat przewoziłam jajo Saphiry pomiędzy Vardenami i elfami. Cały czas dokładałam wszelkich starań, by Vardeni mieli silnych przywódców, którzy mogli stawić czoło Galbatorixowi i uszanować nasze życzenia. Brom mi pomógł, zawierając układ dotyczący nowego Jeźdźca - ciebie. Ajihad szczerze chciał, byś pozostał niezależny, zachował równowagę sił. Teraz widzę jak, chętnie czy nie, sprzymierzasz się z Radą Starszych, by kontrolować Nasuadę! Zniszczyłeś całą moją pracę! Co ty zrobiłeś?
Wstrząśnięty Eragon odrzucił wszelkie pozory. Krótkimi, treściwymi zdaniami wyjaśnił, czemu zgodził się na żądania rady i w jaki sposób z Saphirą próbowali je podminować.

- Ach tak - rzekła Arya, gdy skończył.

- Tak.

Siedemdziesiąt lat! Choć wiedział, że elfy żyją niezwykle długo, nigdy nie podejrzewał, iż Arya jest aż tak stara, i jeszcze starsza, wyglądała bowiem, jakby dopiero co przekroczyła dwudziestkę. Jedyną oznakę wieku na jej gładkiej twarzy stanowiły szmaragdowe oczy - głębokie, mądre i spoglądające z nieludzką powagą.

Arya odchyliła się w tył, przyglądając mu się uważnie.

- Twoja pozycja nie jest taka jakbym sobie życzyła, ale lepsza niż sądziłam. Byłam niegrzeczna. Saphira... i ty rozumiecie więcej niż przypuszczałam. Elfy zaakceptują twój kompromis, choć nigdy nie możesz zapomnieć, że jesteś naszym dłużnikiem. Daliśmy ci Saphirę. Bez naszych wysiłków nie byłoby Jeźdźców.

- Dług ten odcisnął się piętnem na dłoni i w samej krwi - odparł Eragon. W ciszy, która zapadła, zaczął pospiesznie szukać nowego tematu, łaknąc dłuższej rozmowy. Miał nadzieję, że może dowie się o niej czegoś więcej. - Tak długo nie było cię w domu. Czy tęsknisz za Ellesmérą? A może żyłaś gdzie indziej?

- Ellesméra była i zawsze pozostanie mym domem - odparła elfka patrząc w dal, gdzieś poza niego. - Nie mieszkałam w domu rodzinnym odkąd opuściłam go, wyruszając do Vardenów. Ściany i okna okrywał wtedy płaszcz pierwszych wiosennych kwiatów. Nawet gdy wracałam, to zawsze na krótko. Wedle naszej miary to tylko mgnienia oka, ulotne przebłyski pamięci.

Ponownie zauważył, że Arya pachnie świeżymi, sosnowymi igłami. Była to słaba, cierpka woń, pobudzająca zmysły i odświeżająca umysł.

- Musi być ci ciężko żyć pośród wszystkich tych krasnoludów i ludzi, bez nikogo z twych pobratymców.

Przekrzywiła głowę.

- Mówisz o ludziach, jakbyś nie był jednym z nich.

- Być może... – zawahał się. - Być może jestem czymś innym, połączeniem dwóch ras. Saphira żyje wewnątrz mnie, tak jak ja wewnątrz niej. Mamy wspólne uczucia, zmysły, myśli, do tego stopnia, iż czasem stajemy się jednym umysłem miast dwóch - Saphira potakująco pochyliła głowę, omal nie trącając stołu długim pyskiem.

- Tak właśnie być powinno - odparła Arya. - Łączy was pakt starszy i potężniejszy niż przypuszczacie. Nie zrozumiesz w pełni co to znaczy być Jeźdźcem, póki nie zakończysz szkolenia. To jednak musi poczekać do pogrzebu. Tymczasem niechaj gwiazdy czuwają nad tobą.

To rzekłszy odeszła, znikając wśród bibliotecznych cieni. Eragon zamrugał. Czy tylko ja mam takie wrażenie, czy też wszyscy są dziś podenerwowani? Choćby Arya. W jednej chwili się złości, w drugiej obdarza mnie błogosławieństwem.

Nikt nie poczuje się lepiej, póki wszystko nie wróci do normy.
Zdefiniuj normę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
..::Yawë::..
...:::Administrator:::...
...:::Administrator:::...



Dołączył: 26 Gru 2006
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Krakowa :)

PostWysłany: Wto 23:04, 26 Gru 2006    Temat postu:

- Roran

Roran szybkim krokiem wspiął się na wzgórze.

Zatrzymał się i mrużąc oczy spojrzał przez opadające na twarz włosy na wiszące na niebie słońce. Pięć godzin do zachodu, nie będę mógł zostać długo. Z westchnieniem podjął wędrówkę wzdłuż rzędu wiązów. Każde z drzew otaczał pierścień nieskoszonej trawy.

Były to jego pierwsze odwiedziny na farmie od dnia, gdy wraz z Horstem i sześcioma innymi mężczyznami z Carvahall zabrali ze zniszczonego domu i spalonej stodoły wszystko, co można było ocalić. Potrzebował pięciu miesięcy, by zebrać dość sił na powrót.

Na szczycie zatrzymał się, splatając ręce na piersi. Przed sobą widział pozostałości domu z dzieciństwa. Jeden z narożników wciąż stał - niszczejący, zwęglony - z reszty jednak pozostały tylko porośnięte trawą i chwastami szczątki. Nie dostrzegł nawet śladu stodoły. Na kilku akrach, które co rok udawało im się uprawiać, bujnie krzewiły się mlecze, gorczyca i wysoka trawa. Tu i ówdzie pozostały pojedyncze buraki bądź rzepy, ale nic więcej. Gęste pasmo drzew za farmą przesłaniało widok na rzekę Anorę.

Roran zacisnął dłoń, mięśnie szczęki napięły mu się boleśnie, gdy walczył z zalewającą go falą gniewu i rozpaczy. Tkwił tam jak przyrośnięty przez wiele długich minut, czasem drżał gdy w jego umyśle pojawiało się kolejne miłe wspomnienie. To miejsce było całym jego życiem i czymś jeszcze więcej. Jego przeszłością... i przyszłością. Ojciec Rorana Garrow powiedział kiedyś:

- Ziemia to coś niezwykłego. Dbaj o nią, a ona zadba o ciebie. O niewielu innych rzeczach można to rzec.

Roran zamierzał postępować zgodnie z radą ojca - aż do chwili, gdy wiadomość od Baldora wywróciła jego świat do góry nogami.

Z jękiem odwrócił się i ruszył z powrotem ku drodze. Wciąż czuł wstrząs towarzyszący tamtej chwili. Jednoczesnej utracie wszystkich, których kochał towarzyszył szok i Roran wiedział, że nigdy się z niego nie otrząśnie. Uczucie to na zawsze wsączyło się w każdy aspekt jego osoby i zachowania.

Zmusiło go także do intensywniejszego myślenia. Zupełnie jakby obejmy ściskające jego umysł nagle prysły, pozwalając mu rozważyć idee wcześniej zupełnie niewyobrażalne. Na przykład fakt, że być może nie zostanie farmerem. Albo że sprawiedliwość - największy pewnik w pieśniach i legendach - ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Czasami podobne myśli przepełniały jego świadomość do tego stopnia, że przytłoczony ich ciężarem z trudem podnosił się rankiem z łóżka.

Dotarłszy do drogi skręcił na północ, poprzez dolinę Palancar z powrotem do Carvahall. Zębate góry po obu stronach doliny wciąż pokrywała gruba warstwa śniegu, lecz tu, w dole w ciągu ostatnich tygodni przyroda przebudziła się do życia. Samotna szara chmura płynęła wolno po niebie nad jego głową w stronę szczytów.

Roran przesunął dłonią po podbródku, pod palcami poczuł kłujący zarost. To wszystko przez Eragona, przez niego i jego przeklętą ciekawość. Przez to, że przyniósł z Kośćca ów kamień. Roran potrzebował kilku tygodni, by dojść do tego wniosku. Wysłuchał uważnie relacji wszystkich. Na jego prośbę Gertruda, wioskowa uzdrowicielka, kilkanaście razy odczytała na głos zostawiony przez Broma list. Nie istniało inne wyjaśnienie. Czymkolwiek był ów kamień, musiał zwabić obcych. Już z tej i tylko tej przyczyny obwiniał Eragona o śmierć Garrowa. Nie czuł jednak złości do kuzyna, a przynajmniej nie z tego powodu. Wiedział, iż Eragon nie miał złych zamiarów. Nie, złościł go wyłącznie fakt, iż Eragon pozostawił Garrowa niepogrzebanego i uciekł z doliny Palancar, porzucając swoje obowiązki, by wyruszyć w wariacką podróż ze starym bajarzem. Jak mógł zapomnieć o wszystkich, których tu zostawił? Czy uciekł, bo czuł się winny, bo się bał? Może Brom omamił go bajaniami o przygodach? Czemu jednak Eragon miałby słuchać podobnych historii w takiej chwil? Nie wiem nawet, czy wciąż jeszcze żyje.

Roran skrzywił się, uniósł i opuścił ramiona, próbując oczyścić umysł. List Broma... Ha! Nigdy w życiu nie słyszał śmieszniejszego i bzdurniejszego zbioru pomówień, mglistych bredni i złowieszczych aluzji. Tylko jedna zawarta w nich rada miała sens - unikać obcych - a to samo podpowiadał zdrowy rozsądek. Uznał w końcu, że stary zupełnie zwariował.

Jakiś ruch sprawił, że Roran odwrócił się gwałtownie i ujrzał dwanaście saren - wśród nich młodego samca o miękkich rogach - znikających wśród drzew. Zapamiętał szybko to miejsce, by móc znaleźć je jutro. Szczycił się tym iż potrafi polować dość zręcznie, by się utrzymać w domu Horsta, choć w tej dziedzinie nigdy nie dorównywał umiejętnościami Eragonowi.
Maszerując dalej wciąż próbował uporządkować myśli. Po śmierci Garrowa porzucił pracę u Demptona w Therinsfordzie i wrócił do Carvahall. Horst zgodził się przyjąć go pod swój dach i przez następne miesiące zapewniał mu pracę w kuźni. Głęboki żal opóźniał decyzję Rorana co do przyszłości. Wszystko zmieniło się dwa dni temu, gdy w końcu podjął decyzję.

Chciał poślubić Katrinę, córkę rzeźnika. Po to przecież udał się do Therinsfordu: by zarobić dość pieniędzy na zapewnienie im spokojnego startu w życiu. Teraz jednak pozbawiony farmy, domu i środków pozwalających utrzymać żonę, Roran nie mógł z czystym sumieniem poprosić o rękę Katriny. Nie pozwoliłaby mu na to duma. Nie sadził też, by Sloan, jej ojciec, przyjął ciepło zalotnika o tak mizernych życiowych perspektywach. Nawet w dawnych czasach Roran obawiał się, że niełatwo przyjdzie mu przekonać Sloana do oddania Katriny. Nigdy za sobą nie przepadali. Nie mógł zaś poślubić dziewczyny bez zgody jej ojca. To oznaczałoby rozłam w jej rodzinie, oburzenie w wiosce z powodu złamania tradycji i najprawdopodobniej krwawą waśń ze Sloanem. Po rozważeniu swojej sytuacji Roran uznał, że pozostaje mu jedynie odbudować farmę, nawet jeśli będzie musiał wznieść dom i stodołę własnymi rękami. Wiedział, że niełatwo będzie zacząć od zera, ale gdy uda mu się tego dokonać, będzie mógł zwrócić się do Sloane’a z podniesionym czołem. Najwcześniej za rok na wiosnę, pomyślał Roran i skrzywił się.

Wiedział, że Katrina zaczeka - przynajmniej jakiś czas.

Maszerował dalej nie zwalniając kroku aż do wieczora, gdy ujrzał przed sobą wioskę. Pomiędzy ciasno stłoczonymi domami rozciągały się sznury, na których wisiało pranie. Mężczyźni zmierzali ku osadzie schodząc z pól, na których szumiała ozimina. Za Carvahall w blasku słońca połyskiwał wysoki na pół mili wodospad Igualda, opadający z Kośćca w wody Anory. Zwyczajność tego widoku poruszyła serce Rorana. Nic nie dodaje otuchy bardziej niż fakt, że wszystko toczy się jak zwykle.

Szybko skręcił z drogi wspinając się na pagórek, na którym stał dom Horsta. Z jego okien roztaczał się widok na Kościec. Drzwi stały otworem. Roran wmaszerował do środka i kierując się dźwiękiem głosów poszedł wprost do kuchni.

Był tam już Horst; opierał się o szorstki stół wciśnięty w kąt pomieszczenia. Podwinięte rękawy odsłaniały przedramiona. Obok niego siedziała jego żona Elain, od pięciu miesięcy brzemienna i uśmiechnięta pogodnie. Naprzeciw zasiedli synowie, Albriech i Baldor.

W chwili gdy Roran przekroczył próg, Albriech mówił właśnie:

- ...a przecież nie wyszedłem jeszcze wtedy z kuźni! Thane przysięga, że mnie widział, ale byłem po drugiej stronie wsi.

- Co się dzieje? - spytał Roran, zsuwając z pleców worek.

Elain wymieniła szybkie spojrzenia z Horstem.

- Zaczekaj, dam ci coś do jedzenia - postawiła przed nim chleb i miskę zimnego gulaszu. Potem spojrzała mu prosto w oczy, jakby czegoś szukała. - Jak to wygląda?

Roran wzruszył ramionami.

- Całe drewno albo spłonęło, albo spróchniało. Nie zostało nic, czego można by użyć. Studnia jest wciąż nietknięta, przynajmniej tyle dobrego. Jeśli do czasu siewów chcę mieć dach nad głową, muszę jak najszybciej zebrać drewno na budowę domu. A teraz powiedzcie co się stało?

- Ha! - wykrzyknął Horst. - Doszło do potężnej kłótni. Thane’owi zginęła kosa. Uważa, że zabrał ją Albriech.

- Pewnie zostawił ją w trawie i zapomniał gdzie - prychnął jego syn.

- Prawdopodobnie - zgodził się z uśmiechem Horst.

Roran odgryzł potężny kęs chleba.

- Oskarżanie ciebie nie ma sensu. Gdybyś potrzebował kosy, mógłbyś ją sobie wykuć.

- Wiem - Albriech opadł ciężko na krzesło. - Ale zamiast szukać swoich narzędzi, Thane zaczyna gadać, że widział kogoś na swym polu, i ten ktoś wyglądał jak ja... A skoro nikt inny nie wygląda jak ja, to musiałem ukraść mu kosę.

Istotnie, nikt nie wyglądał podobnie jak Albriech. Młodzian odziedziczył krzepką budowę ojca i miodowozłote włosy Elain, co sprawiało, że wyróżniał się wśród innych mieszkańców Carvahall, gdzie dominowały włosy brązowe. W odróżnieniu od brata Baldor był chudszy i ciemnowłosy.

- Z pewnością kosa się znajdzie - rzekł teraz cicho. - Tymczasem postaraj się zanadto nie złościć.

- Łatwo ci mówić.

- Będziesz mnie jutro potrzebował? - spytał Horsta Roran, który skończył chleb i zabrał się za mięso.

- Niespecjalnie. Muszę naprawić wóz Quimby’ego. Przeklęta rama wciąż się gnie.

Roran przytaknął z zadowoleniem.

- To dobrze. W takim razie wybiorę się na łowy. Widziałem w dolinie kilka nienajchudszych saren – no, przynajmniej nie dostrzegłem ich żeber.

Baldor rozpromienił się nagle.

- Masz ochotę na towarzystwo?

- Jasne. Możemy wyruszyć o świcie.
***
Po skończonym posiłku Roran wyszorował twarz i ręce, po czym wyszedł na zewnątrz, by oczyścić umysł. Leniwym krokiem skierował się w stronę centrum wioski.

Gdy był w połowie drogi, jego uwagę przyciągnęły podniesione głosy dobiegające spod Siedmiu Snopów. Odwrócił się zaciekawiony i podążył do karczmy. Tam jego oczom ukazał się dziwny widok. Na werandzie siedział mężczyzna w średnim wieku, opatulony w połatany, skórzany płaszcz. Obok niego stał worek zwieńczony stalowymi szczękami paści, typowego narzędzia traperów. Kilkunastu wieśniaków słuchało słów przybysza, który machnął ręką i rzekł:

- Kiedy więc przybyłem do Therinsfordu, udałem się do tego człowieka Neila. To porządny, uczciwy jegomość, wiosną i latem pomagam mu w polu.

Roran skinął głową. Traperzy zimę spędzali w górach, wiosną powracali, aby sprzedać futra i skóry garbarzom takim jak Gedrik. Potem zatrudniali się w okolicy, zwykle pomagając na farmach. Ponieważ Carvahall leżał najdalej na północ wzdłuż Kośćca, odwiedzało go wielu traperów. Z tego właśnie powodu w wiosce mogli utrzymać się karczmarz, kowal i garbarz.

- Po paru kuflach piwa - no wiecie, chciałem nawilżyć gardło, po pół roku samotnie w górach człek zapomina języka w gębie prócz paru przekleństw na czym świat stoi, gdy traci się wnyki - przyszedłem do Neila z pianą wciąż na brodzie i zaczęliśmy plotkować. W czasie transakcji pytałem go ot tak, towarzysko, o wieści o imperium i królu, oby zeżarła go gangrena, a gardło zarosło wrzodami: czy ktoś się urodził, umarł, został wygnany, o czym powinienem wiedzieć. I wiecie co? Neil pochylił się ku mnie, całkiem spoważniał i oświadczył, iż po całym kraju, od Dras Leony do Gil’eadu, krążą pogłoski o dziwnych wydarzeniach w Alagaësii. Urgale praktycznie zniknęły z krajów cywilizowanych i dzięki za to bogom, ale nikt nie potrafi wyjaśnić dokąd i po co się udały. Połowa handlu w imperium zamarła z powodu napaści i ataków, i z tego co słyszałem nie jest to dzieło zwykłych rozbójników, bo ataki są zbyt powszechne, zbyt starannie zaplanowane. Napastnicy nie kradną towarów, palą je tylko i niszczą. Ale to jeszcze nie koniec, o nie, klnę się na wąsik mojej ukochanej babki. - Traper pokręcił głową i pociągnął łyk z bukłaka. - Ludzie szepczą o Cieniu nawiedzającym północne tereny. Widziano go na skraju Du Weldenvarden i w pobliżu Gil’eadu. Mówią, że zęby ma spiłowane w szpic, oczy pąsowe jak wino, a włosy czerwone niczym krew, którą pije. Co gorsza, coś najwyraźniej ugryzło w zadek naszego prześwietnego, szalonego monarchę. Pięć dni temu żongler z południa zatrzymał się w Therinsfordzie podczas samotnej wędrówki do Ceunon i powiedział, że wojska królewskie gromadzą się i maszerują, choć nie miał pojęcia po co. - Wzruszył ramionami. - Gdy byłem dzieckiem w kolebce tato nauczył mnie, że nie ma dymu bez ognia. Może chodzi o Vardenów? W przeszłości boleśnie znaleźli za skórę staremu Żelaznokościstemu. A może Galbatorix uznał w końcu, że znudziło mu się tolerowanie Surdy. Przynajmniej wie gdzie ją znaleźć, w odróżnieniu od buntowników. Rozdepcze Surdę niczym niedźwiedź mrówkę, zapamiętajcie moje słowa.

Roran zamrugał, słysząc deszcz spadających na trapera pytań. Był skłonny wątpić w pogłoski o Cieniu - zanadto przypominały historyjkę wymyśloną przez pijanego drwala - lecz reszta informacji brzmiała dość ponuro, by odpowiadać prawdzie. Surda... Do Carvahall nie docierało wiele informacji o owym odległym kraju, lecz Roran wiedział przynajmniej, że choć z pozoru między Surdą i imperium panuje pokój, Surdanie nieustannie żyją w lęku przed napaścią potężniejszego sąsiada z północy. Z tej przyczyny ich król Orrin popierał ponoć Vardenów.
Jeśli traper miał rację co do Galbatorixa, oznaczało to, iż przyszłość przyniesie ze sobą paskudną wojnę i towarzyszące jej inne wątpliwe atrakcje: podniesione podatki, przymusowy pobór. Wolałbym żyć w czasach pozbawionych historycznych wydarzeń. Zamęt utrudnia życie, a tacy jak my, którym i tak żyje się najtrudniej, cierpią najbardziej.

- Co więcej, krążą też wieści o... - tu traper urwał i z mądrą miną postukał się palcem po nosie - opowieści o nowym Jeźdźcu w Alagaësii! - Roześmiał się głośno, serdecznie, klepiąc się w brzuch i kołysząc w przód i w tył.

Roran także wybuchnął śmiechem. Historie o Jeźdźcach pojawiały się co kilka lat. Pierwsze dwie czy trzy bardzo go zainteresowały. Wkrótce jednak nauczył się nie ufać podobnym relacjom, wszystkie bowiem okazywały się fałszywe. Pogłoski stanowiły jedynie wyraz marzeń tych, którzy łaknęli lepszej przyszłości.

Już miał odejść, gdy z boku pod ścianą karczmy zauważył Katrinę, odzianą w długą, rdzawą sukienkę ozdobioną zieloną wstążką. Dziewczyna spojrzała na niego z równie głębokim uczuciem jak on na nią. Roran podszedł do niej szybko, dotknął jej ramienia i wymknęli się razem. Wkrótce dotarli na skraj wioski, gdzie zatrzymali się, patrząc w gwiazdy. Na czystym firmamencie migotały tysiące niebiańskich ogni, zaś dokładnie nad ich głowami, z północy na południe, ciągnął się cudowny, perłowy szlak, spinający horyzonty niczym pasmo diamentowego pyłu.

Nie patrząc na niego Katrina oparła głowę na ramieniu Rorana.

- Jak ci minął dzień?

- Wróciłem do domu. - Poczuł jak zesztywniała.

- Jak było?

- Okropnie - głos załamał mu się. Roran umilkł, tuląc ją mocno. W nozdrzach czuł woń jej miedzianych włosów, zapach wina, korzeni i perfum, który zdawał się docierać głęboko w ciało Rorana, ciepły, kojący. - Dom, stodoła pola, wszystko już zarosło. Nie znalazłbym ich, gdybym nie wiedział gdzie szukać.

Katrina odwróciła się w końcu ku niemu. W jej oczach zalśnił blask gwiazd, twarz zastygła w wyrazie współczucia.

- Och, Roranie - pocałowała go, ich usta zetknęły się przez moment. - Tak wiele ucierpiałeś, tyle straciłeś, a jednak ani na chwilę nie zawiodła cię siła. Chcesz wrócić na swą farmę?

- Tak. Uprawa ziemi to jedyne na czym się znam.

- A co będzie ze mną?

Zawahał się. Od chwili rozpoczęcia zalotów oboje bez słowa zakładali, że kiedyś się pobiorą. Nie musieli rozmawiać o swych zamiarach, były one dla nich jasne jak słońce, toteż pytanie to wzbudziło w nim niepokój. Czuł też, że nie powinni mówić o tym otwarcie, skoro nie jest jeszcze gotów, by się oświadczyć. To on powinien rozpocząć rozmowy - najpierw ze Sloanem, potem z Katriną - nie ona. Teraz jednak, gdy wyraziła swą troskę, musiał odpowiedzieć.

- Katrino... nie mogę zwrócić się do twego ojca tak szybko, jak zamierzałem. Wyśmiałby mnie i słusznie. Musimy zaczekać. Gdy będę już miał dla nas dom i zakończę pierwsze żniwa, wówczas mnie wysłucha.

Dziewczyna jeszcze przez chwilę patrzyła w niebo. Szepnęła coś tak cicho, że nie dosłyszał.

- Co?

- Spytałam czy się go boisz?

- Oczywiście, że nie! Ja...

- Zatem musisz uzyskać jego zgodę, zaraz jutro, i ustalić termin zaręczyn. Musisz go przekonać, że choć teraz nic nie masz, zapewnisz mi dobry dom i będziesz zięciem, z którego może być dumny. Oboje wiemy co czujemy; nie ma sensu, abyśmy marnowali całe lata.

- Nie mogę tego zrobić - w jego głosie zadźwięczała rozpacz. Tak bardzo pragnął, by zrozumiała. - Nie zdołam cię utrzymać, nie mogę...

- Nie rozumiesz? - cofnęła się o krok, mówiąc z napięciem. - Kocham cię, Roranie, i chcę być z tobą, ale ojciec ma co do mnie inne plany. Jest wielu lepszych kandydatów od ciebie. Im dłużej zwlekasz, tym mocniej naciska na mnie, bym zgodziła się na jednego z nich. Lęka się, że zostanę starą panną, ja też się tego obawiam. Mam mało czasu, a wybór w Carvahall nie jest wielki. Jeśli będę musiała wziąć innego, to wezmę.
W jej oczach zalśniły łzy. Spojrzała na niego przenikliwie, czekając na odpowiedź. Potem uniosła lekko sukienkę i pobiegła do domu.

Roran został na miejscu, wstrząśnięty. Jej nieobecność była równie bolesna jak utrata farmy. Otaczający go świat stał się nagle zimny, nieprzyjazny - zupełnie jakby stracił część siebie.

Minęło kilka godzin, nim zdołał wrócić do domu Horsta i położyć się spać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ...:::*Eragon*:::... Strona Główna -> Ksiązka *Najstarszy* Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin